Cześć! Osu!

Mam na imię Sylwia i trenuję Karate Kyokushin od lipca 2016.​​​​​​​

Dobrze pamiętam jak pewnego lipcowego popołudnia, postanowiłam sprawdzić jak wyglądają zajęcia w Klubie Karate Kyokushin im. M. Oyamy. Pomyślałam sobie: niedaleko od pracy, wejdę tylko na chwilkę, popatrzę jak to wygląda, a potem zdecyduję. Przecież nie muszę od razu się zapisywać. Po pracy raźnym krokiem ruszyłam w kierunku Klubu Karate. Mniej więcej koło Renomy zorientowałam się, że zaczynam jakby zwalniać. Moje kroki już nie były takie energiczne, a torba ze strojem sportowym zaczynała trochę ciążyć. Odwagi! – pomyślałam – Zawsze mogę wyjść, nikt mnie sznurkiem nie przywiąże. :) Dotarłam do bramy – 4 piętro bez windy – masakra, jęknęłam. Moja kondycja stanowczo odbiegała od przeciętnej. Co mnie podkusiło, żeby tu przyjść. Zatrzymałam się na drugim piętrze sapiąc jak stara, parowa lokomotywa. Może jednak wrócę do domu, nie będzie mi wstyd przynajmniej. Z drugiej strony mogę tylko zobaczyć jak wygląda taki Klub Karate, nie muszę wcale iść na trening. Pocieszająco mruknęłam pod nosem i powlekłam się na górę. Klub Karate Kyokushin im. M. Oyamy wyglądał przytulnie, tak rodzinnie, zwłaszcza, że na korytarzu zobaczyłam gromadkę rodziców wpatrzonych w ekran telewizora. Dopiero wtedy dotarły do mnie wojownicze okrzyki trenujących dzieci. Jeszcze teraz mam gęsią skórkę na plecach na samo wspomnienie.

 PIERWSZE TRENINGI GRATIS

Miałam tylko zrobić rekonesans a już po pierwszych zajęciach zostałam. Nie wiem co bardziej mnie przekonało. Przyjacielska atmosfera w Klubie, Duch Karate, czy coś jeszcze innego. W każdym razie pierwsze zajęcia były prawdziwym wyzwaniem. Ponieważ od kilku lat niewiele się ruszałam, zamieniając zajęcia sportowe w nadliczowe godziny spędzane w pracy, bieg wokół Dojo był udręką. Przy próbie wykonania pierwszej pompki, zaliczyłam twarzą w matę. Jaki wstyd! – sapnęłam podnosząc się niezdarnie. Następnym razem będzie lepiej. – usłyszałam za sobą od jednego z współtowarzyszy “niedoli”. Rozejrzałam się wokół i ze zdziwieniem stwierdziłam, że zdecydowana większość trenujących ma uśmiech na twarzy. Trzeba być skrajnym masochistą, żeby dobrowolnie się tak katować.

 

No i o to jestem - rok później – z takim samym uśmiechem. Kiedy po treningu kompletnie wyczerpana zamykam oczy podczas ceremonii, czuję w sobie dumę i siłę. Dopiero teraz zaczynam rozumieć jak wiele daje mi Karate. Jako dziecko z otwartymi ustami oglądałam filmy z Brucem Lee i Jean-Claude Van Dammem. Teraz, kiedy przed treningiem patrzę na siebie w lustrze, wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia. 

Dzięki Karate nie tylko zgubiłam kilka zbędnych kilogramów, poprawiła się moja kondycja i samopoczucie, ale przede wszystkim zmieniło się moje życie. Wróciła pewność siebie, zdecydowanie i szybkość w podejmowaniu decyzji. Zarówno na treningu jak i na co dzień rywalizuję przede wszystkim sama ze sobą, odkrywając w sobie nowe pokłady siły i energii. Na początku myślałam, że Sensei chce nas pocieszyć powtarzając, że jesteśmy w stanie wytrzymać o wiele więcej niż nam się wydaje. Kiedy w głowie wrzeszczy mi tylko jedna myśl: Nie dam rady! No nie dam rady! Wtedy właśnie, w jakiś niewiadomy sposób, odnajduję w sobie siłę by biec dalej jeszcze kilka metrów, robić jeszcze jedno burpee czy walczyć z kolejnym przeciwnikiem. Najważniejsze jest, by się nie poddawać, kiedy coś nie wychodzi.

Wciąż każdy trening jest dla mnie wyzwaniem, motywacją do doskonalenia techniki i przezwyciężania własnych słabości. Dzięki Karate jestem silniejsza, bardziej wytrzymała fizycznie i mentalnie i łatwiej nawiązuję nowe znajomości. Karate to dla mnie sposób doskonalenia siebie, uczy nie tylko odwagi, wytrwałości, szacunku do siebie i innych, ale przede wszystkim pokory i ciężkiej pracy, która daje mnóstwo zadowolenia. Nie ważne ile masz lat ani jak wyglądasz, ważne czy chcesz przeżyć przygodę, która zmieni Twoje życie. Przekonaj się! Do zobaczenia na treningu! Osu!